octopus
Administrator
Dołączył: 09 Maj 2007
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 10:06, 25 Sty 2010 Temat postu: Dzieci z probówki pytają:Czy ja naprawdę mam około setki bra |
|
Czy moja mama miała romans?
RACHEL
- Pani również powinna się przebadać, niewydolność nerek to choroba genetyczna - usłyszała Rachel podczas wizyty u taty w szpitalu. Kilka dni temu jej ojciec wylądował na ostrym dyżurze. I teraz ona miała się przebadać, czy pewnego dnia również nie dowie się, że jedyna jej nadzieja to trzy dializy tygodniowo i cierpliwe czekanie w kolejce na transplantację.
Jednak nikt w rodzinie oprócz niej nie wydawał się zaniepokojony, a mama nawet nie była ciekawa wyników testów. Wtedy po raz pierwszy Rachel spytała, czy jest coś, co matka chciałaby jej powiedzieć. - Nie bądź głupia - usłyszała spod telewizora.
Test nie wykluczał choroby. Musiała go powtórzyć za pięć, a potem za dziesięć lat. Dopiero po trzydziestce może czuć się bezpieczna.
Gdy przyszła pora na drugie badanie, tata był już po dwóch operacjach, wciąż na dializach. Wynik był znów pozytywny, ale wciąż nieostateczny. A przecież jeśli Rachel ma po ojcu zapisaną w genach niewydolność nerek, może ją przekazać dziecku, o którym zaczynali właśnie z Willem rozmawiać.
W piątym miesiącu ciąży musiała zrobić rutynowe badanie krwi. Przy tej okazji dowiedziała się, że jej grupa to AB. Nigdy wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Zaraz, zaraz, przecież grupa krwi mamy to A. A taty? - Will, spotkajmy się w domu rodziców - zadzwoniła do swojego chłopaka. Rodzice byli na wakacjach w Grecji, a Rachel miała klucz. Od razu ruszyła do szafki z dokumentami. Ojciec miał w domu tyle badań, gdzieś musiała być grupa krwi. Jedna cyfra. Zero. Twarz Rachel oblały piekące rumieńce, w uszach huczała krew (tak dziś o tym opowiada).
Ze studiów pielęgniarskich pamiętała, że człowiek, który ma grupę krwi 0, nie może mieć dziecka z grupą AB.
Ulga
Czy moja mama miała romans? Czy te wszystkie kryzysy między mamą a ojcem były związane z moją obecnością? Do powrotu rodziców obsesyjnie myślała o wszystkich ich kłótniach.
Kiedy wrócili, wydrukowała z internetu informacje na temat grup krwi i umówiła się z mamą w kawiarni. Rozłożyła papiery na stole: - To są dowody na to, że tata nie może być moim biologicznym ojcem.
Nie było krzyku, nie było płaczu.
Córeczko, przykro mi. Najgorzej było, gdy przechodziłaś badanie nerek. Chciałam ci powiedzieć, ale tata mi zabronił. Twoim biologicznym ojcem jest dawca, który oddał nasienie w klinice w Londynie. Wiek 25-30 lat, najprawdopodobniej student medycyny. Kropka. Nic więcej nie wiem. I pod żadnym pozorem nie mów tacie, że wiesz.
Muszę już iść.
Ja też.
Czyli nie wiem, kim jestem. Oprócz tego, że nie jestem owocem romansu. I że nie grozi mi niewydolność nerek. Ale nie wiem, kto jest moim ojcem.
- Wiesz, jakie to uczucie, gdy jako jedyna w rodzinie masz żółtozielone oczy i kręcone włosy? - pyta Rachel, gdy spotykamy się w jej rodzinnym Leicester. - Zawsze czułam się inna. Moi rodzice mają wykształcenie podstawowe, dziwiło ich to, że lubię się uczyć i chcę studiować. Ojcowie zazwyczaj przesadzają w kontrolowaniu chłopaków swoich córek. "Spróbuj jej coś zrobić, a będziesz miał ze mną do czynienia". Kojarzysz te gadki? A mój tata nigdy się nie zainteresował, z kim się spotykam. Nawet gdy jako 15-latka przez dwa lata byłam z facetem starszym o 13 lat. Zdradzał mnie, a ja chodziłam po ścianach. Mama go nie znosiła, próbowała reagować. Tata kompletnie to ignorował. Potem wyszłam za Albańczyka, to małżeństwo rozpadło się po dwóch latach. I nigdy nie miałam w tacie oparcia. Wiesz, ile razy tata mnie pocałował? Dwa. Pierwszy raz, gdy wróciłam ze szkolnego obozu, drugi, gdy rodzice obchodzili 20. rocznicę ślubu. Jezu, jakie to było krępujące - Rachel zakrywa policzki rękami.
Często mówiłam mamie: nie jestem podobna do taty. Podobno w tych momentach drżała, że się zorientuję. Ale ja nigdy o tym nie pomyślałam. Więc wtedy w kawiarni poczułam ogromną ulgę.
Brakujące elementy
Do 1991 roku kliniki nie miały wobec pacjentów żadnych obowiązków. Dawstwo było anonimowe, a prawo regulujące technologie wspomaganego rozrodu nie istniało. W 1991 roku uchwalono Human Fertilisation and Embryology Act, zgodnie z którym kliniki muszą archiwizować dane zawierające kartę zdrowia oraz opis wyglądu fizycznego dawców.
Dzieci dawców, które ukończyły 18 lat, mają prawo dostępu do tych niezdradzających tożsamości danych.
Ta zasada nie dotyczy Rachel.
Nie tylko ona czuła się pokrzywdzona. W internecie oprócz kilku dużych portali zrzeszających dzieci dawców znalazła UK Donor Link. Organizację wspieraną przez ministerstwo zdrowia oraz instytucję pomagającą dzieciom adoptowanym.
- Naszym zadaniem jest tworzenie bazy wszystkich tych, którzy urodzili się przed 1991 rokiem i chcą odszukać swojego rodzica albo rodzeństwo. Rejestracja jest dobrowolna - mówi Chris, z którą spotykam się w siedzibie UK Donor Link w Leeds. Całe biuro to cztery osoby, nikt nie pracuje na pełny etat. Chris, jedna z dwóch koordynatorek projektu, w biurze jest trzy dni w tygodniu. - Powstaliśmy w 2003 roku z inicjatywy rządu, który został zmuszony do reakcji na żądania dzieci dawców. One zaczęły upominać się o swoje prawa. To sytuacja analogiczna do dzieci adoptowanych, którym kiedyś nie mówiło się, kim są ich biologiczni rodzice.
Wśród dzieci dawców pionierką była Joanna Rose. W 1998 roku pozwała ministerstwo zdrowia. Uznała, że niedostarczenie jej podstawowych informacji o jej biologicznym ojcu to złamanie prawa do prywatności i życia rodzinnego. Mimo że nie wygrała, jej sprawa przyczyniła się do zniesienia anonimowości dawców w 2005 roku.
UK Donor Link robi testy DNA i na ich podstawie łączy spokrewnione ze sobą rodzeństwo oraz dzieci i rodziców. Szacuje się, że od lat 50. do 90. urodziło się około 20-30 tysięcy dzieci przy wykorzystaniu komórek 4 do 5 tysięcy dawców. - W naszej bazie jest ich mała część - mówi Chris - bo mamy w rejestrze 272 osoby. W tym 174 dzieci i 82 dawców. Na razie nie odnaleziono żadnego ojca. Za to 20 osób znalazło przyrodnie rodzeństwo.
Nie mów znajomym
Rachel leczyła się z depresji. Nagle paraliżuje ją strach - boi się, że coś się w niej zmieni i stanie się okropną osobą. Zawsze wtedy musi powtórzyć to, co robi. Powiedzieć ten sam wyraz, podnieść szklankę i odstawić, napisać zdanie i je wykasować. Czasem wystarczy, że zrobi to kilka razy, ale w kryzysowych momentach zawiesza się na kilka godzin. Nie ma dnia bez nerwicy natręctw, nauczyła się z tym żyć.
Organizacja Donor Link, w której się zarejestrowała, ostrzegała, że proces poszukiwań może być wyczerpujący emocjonalnie. Zalecała konsultacje psychologiczne, ale Rachel czuje się silna. Nakręca ją paląca ciekawość. Tylko odnalezienie jakichkolwiek informacji może przynieść ukojenie.
- Ja naprawdę kocham mojego tatę. Tego, który ze mną żył tyle lat. Nie można jednak twierdzić, że geny nie mają znaczenia. Możesz nigdy nie zobaczyć biologicznego ojca, ale nic nie zmieni faktu, że podarował ci połowę twojego DNA. Nie mam żadnych wątpliwości, że koniec z anonimowością to zmiana dobra i konieczna.
Co dalej? Teraz kolej na wprowadzenie obowiązku wpisania nazwiska dawcy na akcie urodzenia. W ten sposób rodzice nie mogliby nic ukryć. Mamy prawo wiedzieć, kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Raz pomyślałam, że i ja dam komuś komórkę rozrodczą. Dar życia. Ale to trwało z 20 minut - mówi, powoli dobierając słowa. - Przecież tego mojego dziecka ktoś może potem nie kochać tak, jakbym chciała, żeby było kochane. I wcale nie chodzi o to, że jestem przeciwna technikom in vitro. Przecież gdyby nie one, nie byłoby mnie na świecie. Może po prostu nie każdy się do tego nadaje. Jestem teraz matką, wychowuję synka wraz z jego ojcem. I gdy myślę, że połowa Gabriela pochodziłaby od kogoś nieznanego, że w połowie byłby obcy, to wyobrażam sobie, że może to nie być łatwe. Moi rodzice przetrwali, są ze sobą 39 lat, ale były momenty, gdy było między nimi tragicznie.
Rachel milknie na dłuższą chwilę. Kilka razy zaczyna zdanie, zanim powie: - Gdzieś na świecie mam z setkę, a może i więcej przyrodniego rodzeństwa. Wiesz, co czuję? Że to niesprawiedliwe. Ja o to nie prosiłam - kolejny raz podnosi pusty kieliszek do ust. - Nie prosiłam o to, żeby być rodzeństwem setki nieznajomych ludzi, nie prosiłam o to, żeby nie wiedzieć, kto jest moim biologicznym ojcem, nie móc się z nim skontaktować o ile nie przyłączy się do jakiejś organizacji. Nie mam się czego wstydzić. Ale z tatą nie byłam w stanie porozmawiać rok. A wiesz, jak zareagował, gdy mu w końcu powiedziałam, że wiem? Zapytał, czy mogłabym nie mówić o tym jego znajomym.
RUTH
- Mamo, czy te dzieci naprawdę są takie wyjątkowe? - zapytała 6-letnia Ruth przyklejona do telewizora, w którym leciał program o in vitro.
- Tak, kochanie, te dzieci są wyjątkowe i bardzo kochane - odpowiedziała Linda.
- Naprawdę? - zapytała.
- Tak. I ty też jesteś takim dzieckiem.
- A dlaczego?
- Bo mój mąż nie mógł mieć dzieci i musieliśmy dostać komórki od kogoś w prezencie.
I tak nie jest moja
- Osiem lat próbowaliśmy, zanim ktoś skierował nas do szpitala, w którym robili in vitro - Linda od razu przechodzi do rzeczy. Nie ma nic do ukrycia. Spotkała się ze mną, ponieważ wie, że to ważne dla jej córki. Jedyne miejsce, które jest otwarte w Castleford po siedemnastej, to Burger King. Zamawiamy colę. 14-letnia Ruby siada dwa stoliki dalej.
- Ja nie miałam wątpliwości, ale mój mąż zastanawiał się przez pół roku. Bał się, czy będzie w stanie wychowywać dziecko, które nie jest z nim spokrewnione, czy będzie je traktował jak swoje. Dla mnie to było niezwykle ciężkie, tyle czasu już straciliśmy. Gdy się zdecydowaliśmy, udało się za 12. razem. To był rok frustracji, ale zakończony wspaniałym sukcesem. Rodziłam 13,5 godziny, w pewnym momencie serce małej zaczęło zwalniać, moje też, więc zrobiono cesarskie cięcie. Ruth wręczyli bezpośrednio mojemu mężowi. Patrzyłam na kruczoczarny łepek małej, a żadne z nas nie ma czarnych włosów, i umierałam ze szczęścia. Byliśmy jak każda inna para.
Po dwóch latach się rozwiedliśmy. Mąż miewał ataki agresji. Uderzył ją dwa razy. Za drugim razem przytrzasnął jej rękę w drzwiach i się na nich oparł. Musiałam odciągać go, żeby wyjąć jej rączkę. I jeszcze te słowa: I tak nie jest moja. To był koniec.
Rodzice męża nic nie wiedzieli. Przypuszczaliśmy, że tego nie zaakceptują i będą ją traktować inaczej niż inne wnuki.
Po rozwodzie Ruth była u dziadków. Gdy wróciła, wiedziałam, że on im jednak powiedział. Następnym razem poszłam z nią. Dziadek siedział w fotelu zasłonięty gazetą, nie przywitał się, nawet na nią nie spojrzał. Babcia zachowywała się normalnie. Ruth próbowała zwrócić na siebie uwagę dziadka, ale on nie reagował. Wytrzymałam 20 minut. Wyszłyśmy i nigdy więcej ich nie zobaczyła.
Rodzeństwo
Gdy Ruth miała siedem lat, wróciłam do szpitala, w którym miałam zabieg. Chciałam mieć drugie dziecko, ale tylko pod warunkiem, że nasienie będzie pochodziło od tego samego dawcy. Nie chciałam bardziej komplikować sprawy. Niestety ten dawca nie był już dostępny.
Sześć lat później zajęłam się macierzyństwem zastępczym. Przechodziłam kolejne kursy opieki i przyjmowałam pod swój dach dzieci po traumach. Wszystkie były wykorzystywane seksualnie. Gdy trafiła do mnie Ruby, miała trzy latka, wzdęty brzuszek, nie potrafiła chodzić ani mówić. Tylko krzyczała. Trzymano ją we wnęce za kanapą. Na początku w szkole potrafiła się rozebrać do naga i chodzić na czworakach pod ławkami. Dziś chodzi sama do szkoły, czasem bywa agresywna, ale całe szczęście tylko wobec mnie, a ja potrafię sobie z tym poradzić. Przez nasz dom przewinęło się wiele dzieci. Początkowo dla Ruth to było bardzo trudne. Z czasem stała się dla nich wspaniałą siostrą.
Nie przeproszę, że urodziłam
- Gdy Ruth skończyła 18 lat, zaczęła intensywne poszukiwania dawcy. Nie mogłam patrzeć, jak cierpi. Przykro mi, że przechodzi przez taki ból, ale nigdy, przenigdy nie powiem: przepraszam, że cię urodziłam. Ona jest całym moim życiem. Jestem dumna z niej i z tego, jak została poczęta. Gdybym kiedykolwiek miała możliwość poznania dawcy, uścisnęłabym jego dłoń i powiedziałabym: dziękuję ci bardzo, bo bez ciebie nie byłoby jej na świecie - Linda mówi przez łzy.
- Uważam, że nie ma innej drogi niż prawda. Nie pomoże to zatrzymać bólu, ale może go zmniejszyć. Martwię się, że zostanie zraniona, że dawca, jeśli go znajdzie, odrzuci ją. Słyszałam okropne historie. Dziewczyna znalazła dawcę, a on nastraszył ją policją. To koszmarnie niesprawiedliwe. To nie ich wina, że tak zostały poczęte. To my to zrobiliśmy.
Czarne loki
- Mamo, ja mogę mieć z setkę rodzeństwa - powiedziała kiedyś Ruth.
- O cholera, prezenty na święta to będzie kosztowna sprawa - powiedziała Linda i obie wybuchnęły śmiechem.
- Nigdy nie myślałam o tym, że nie znam połowy jej genów, dopóki ona tego nie poruszyła - uśmiecha się Linda. - Myślę, że dawca jest wysoki, ponad 180 cm. Ma ciemne, prawie czarne kręcone włosy. W mojej rodzinie nikt nie ma takich. Ruth prostuje włosy, nie znosi swoich loków. No i zdecydowanie jest osobowością akademicką. Bardzo inteligentna, skoncentrowana, spragniona wiedzy, zdała maturę, poszła na studia. Nie ma tego po mnie. Ja skończyłam tylko szkołę podstawową.
Robi się późno. Linda odwozi mnie na dworzec i czeka ze mną na pociąg. Wpatruje się w nieoświetlony peron. - To było poza moją kontrolą - mówi nagle. - Chęć posiadania dziecka jest tak obezwładniająca, że nie jesteś w stanie jej zwalczyć - w jej głosie brzmi nuta rozczarowania. - Wydaje ci się, że zadajesz wszystkie pytania, które trzeba zadać, ale potem okazuje się, że nie zadałaś najważniejszych. Tych, które zada twoje dziecko.
RUTH
- Mama rozwiodła się, gdy miałam dwa lata, więc kiedy dowiedziałam się, że on nie jest moim ojcem, nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia - mówi Ruth. - Byłam nawet dumna, że jestem taka wyjątkowa.
Ruth ma czarne proste włosy, brązowe oczy i okrągłą twarz. Kształt głowy, rozstaw oczu, ust i nosa są bardzo podobne do mamy. - Ale moja mama jest niska, ja jestem wysoka, mama była blondynką, gdy się urodziła, ja urodziłam się z ciemnymi włosami - wymienia różnice Ruth. Nigdy nie czuła podobieństwa z mamą ani z resztą rodziny. Nikt z jej rodziny nigdy nie był na uniwersytecie, za to ona w wieku sześciu lat postanowiła, że zostanie embriologiem. Dlatego z takim zainteresowaniem oglądała wtedy program o in vitro. - Wydaje mi się, że mogę mieć to po dawcy - wyjaśnia. Ma to sens, jeśli przyjąć, że bardzo często dawcami byli studenci medycyny.
- Dorastałam z poczuciem, że coś jest nie tak, nie wiedziałam tylko co. Gdyby mama mi nie powiedziała, to uczucie by narastało, nie mogłabym go zrozumieć. Mamy dobry kontakt, ale jakby daleki. Ludzie myślą, że dzieci to białe kartki, a rodzice zapisują na nich nowe dane. Tak nie jest. Więc gdy miałam 18 lat, poczułam: nadszedł czas, że będę mogła coś z tym zrobić.
Proszę więcej nie dzwonić
W pierwszej kolejności Ruth zadzwoniła do kliniki, w której była poczęta. Niestety, szpital już nie istniał, ale klinika działała pod innym adresem. - Zadzwoniłam i zaproszono mnie na spotkanie. Szłam na nie pełna nadziei. Dowiedziałam się, że wszystkie informacje były zniszczone. Poza tym dawca i tak nie chciałby mnie poznać.
Ruth postanowiła zająć się tworzeniem swojej własnej rodziny. Zostawiła studia, znalazła pracę, kupiła dom. Swojego partnera bez końca wypytywała, czy jego tata nie studiował aby w Sheffield. Czy na pewno nie był dawcą nasienia w Sheffield. - To była eksplozja podejrzeń. Ale przecież ja naprawdę mogłabym poślubić swojego przyrodniego brata, nie mając o tym pojęcia.
Wszystko się udało. Jestem szczęśliwą mamą dwójki dzieci. Bo ja jestem szczęśliwa, że żyję. Dałam im i ojca, i rodzeństwo, żeby mieli z kim dzielić życie. Dokładnie to, czego ja nie miałam. Wciąż jednak nie znam mojej genetycznej historii. To nie jest coś, o czym możesz zapomnieć, wcisnąć pod dywan, Zaczęłam znowu szukać. Dzięki Donor Link dowiedziałam się, że dane z mojej kliniki przeniesiono do innej, prywatnej. Zadzwoniłam tam i je mieli. To był szok. Przecież powiedziano mi, że były zniszczone! Poprosiłam, żeby wydali mi dane dotyczące mojego dawcy. Wszystkie foldery były w kartonach w jakimś magazynie. Przejrzano dziewięć kartonów, mojej karty jednak nie było. I wtedy odmówili dalszej pomocy. Gdy zaczęłam naciskać, zmienili zdanie, powiedzieli, że mają tylko dane od 1995 roku. Dzwoniłam jeszcze kilkakrotnie. - Nie mam obowiązku pani pomagać, więc proszę przestać dzwonić - usłyszałam od dyrektorki. Przestałam, co innego mogłam zrobić.
Poszłam po poradę do prawnika, ale niestety nie stać mnie na wytoczenie procesu. Mam rodzinę, nie mogę sobie pozwolić na stratę kilku tysięcy funtów. Ludzie tworzyli dzieci jak lalki. Nie interesowało ich nic więcej poza tym, czy się uda.
Tajemnice w genach
- Podobieństwo fizyczne sprawia, że czujesz się pełny - Ruth zerka na loki Edwarda i pomarańczową główkę Elizabeth. - To pierwsza rzecz, którą ludzie robią, gdy rodzi się dziecko. Patrzą na nie i mówią: oczy ma po mamie, to czy tamto po tacie. Ja nie mogę sprawdzić, czy jestem podobna. Mam kłopot nawet z moimi dziećmi. Elizabeth to skóra zdarta z taty, Edward jest podobny do mnie. Patrzę na niego i zastanawiam się, czy ponieważ wygląda jak ja i jest najbliższym męskim krewnym, jakiego mam, to wygląda jak mój biologiczny tata? Nie wiem, skąd pochodzą jego rysy. Wciąż jest ta dziura.
Najgorszy jest brak wiedzy o zdrowiu dawcy. Istnieje możliwość, że ma w rodzinie chorobę i ja ją po nim przejęłam. W tamtych czasach dawcy musieli przynieść dane o przebytych chorobach, ale nie przechodzili zbyt wielu testów. Jakiś czas temu Edward zachorował i przeszło mi przez myśl: a może on ma mukowiscydozę? To jedna z najczęstszych chorób genetycznych. Ogromny stres. Okazało się jednak, że jego choroba nie ma podłoża genetycznego, ale lęk był straszny.
Mieć cokolwiek
- Na początku 2009 roku zarejestrowałam się na portalu Donor Link i wykonałam test DNA. Zrozumiałam, że muszę to zrobić dla dzieci. Przed pobraniem nie wolno jeść 20 minut. Nie jadłam godzinę. Dostałam patyczek taki jak do czyszczenia ucha, który trzeba włożyć do buzi i potrzeć wewnętrzną stronę policzka. Tarłam jak szalona.
Gdy Ruth chciała zobaczyć budynek, w którym została poczęta, pojechali do Sheffield całą rodziną. Stanęła i nie mogła się ruszyć. To tutaj w 1983 roku znajdował się szpital, gdzie powstała. Jedyne, co wie o swoim dawcy na pewno, to to, że kiedyś był w tym szpitalu. Jedyne, co ma. Stary, opustoszały budynek w Sheffield.
Zrobili Ruth i dzieciom kilka zdjęć i pojechali na zakupy do centrum handlowego.
- To był dobry dzień, ale pozostawił pustkę, niewiele można z tego wyciągnąć, niewiele to zmienia. Ludzie, którzy interesują się swoim drzewem genealogicznym, odwiedzają miejsca, w których kiedyś mieszkali przodkowie. Dla mnie to coś podobnego. Ten budynek to wszystko, co mam - mówi ze smutkiem Ruth. - Dobrze mieć te zdjęcia. Na wypadek gdyby mieli go zburzyć chociażby. Dobrze mieć cokolwiek.
Pytania
- Mam miliony pytań, które chciałabym zadać tacie. O jego rodzinę, historię jego chorób, zainteresowania. Sprawdzić, czy mam jego oczy, czy wygląda tak jak ja, czy myśli tak jak ja. Skąd pochodzi, może jest Szkotem? Nie chcę nic innego. Usiąść, wypić kawę i porozmawiać. To najlepsze, co mogłoby się mi przydarzyć. Wiem, że jeśli go znajdę, może nie zechce mnie widzieć i nie udostępni mi żadnych informacji, ale muszę zaryzykować. Ostatnio pojechałam do Londynu na spotkanie dawców i dzieci dawców. To było niesamowite przeżycie. Pierwszy raz w życiu spotkałam ludzi, którzy czują dokładnie to samo.
ANDY
Z Andym spotykam się w Oxo Tower, eleganckiej restauracji z widokiem na Tamizę. - Chciałem jeszcze raz przypomnieć, że to ja zapraszam na lunch. Jako dawca zarobiłem w życiu kupę kasy. Czas to spłacić - żartuje na początku.
- Taki to był dochodowy interes?
- Dla biednego studenta - tak. Moją motywacją była w połowie chęć pomocy, w połowie 10 funtów więcej w portfelu. Stypendium wynosiło 30 funtów tygodniowo, więc w ten sposób dokładałem co tydzień 20-30 funtów. A chęć pomocy wynikała stąd, że przyjaciele rodziców byli niepłodni. Jak byłem mały, nad moją głową odbywały się rozmowy o badaniach, cierpieniach, aż wreszcie o dawcy i ciąży. Zapadło mi to w pamięć.
- Jak długo tak dorabiałeś?
- Cztery lata, od 1987 do 1991.
- Medycyna?
- Blisko, farmakologia. Ale ogłoszenia wisiały na medycynie. Prawda jest taka, że leczenie niepłodności jest procedurą medyczną. Z braku dawców lekarze sami byli dawcami. W klinice Mary Barton, pierwszej w Anglii, okazało się, że dawcą dla kolosalnej liczby kobiet był mąż Mary - doktor Barton. Takich przypadków, kiedy nie było dawcy i lekarz, żeby mógł wykonywać te zabiegi, sam dawał swoje nasienie, było na pewno więcej. Nie ma co się dziwić, że dawcy nie chcą ujawniać swoich danych.
- A ty dlaczego postanowiłeś się ujawnić?
- W 2002 roku obejrzałem w BBC dokument o dzieciach, które szukały dawców. To był wstrząs. Te dzieci były w wielkim stresie, brakowało im wiedzy na temat połowy siebie. W internecie, znalazłem strony prowadzone przez dzieci dawców i z przerażeniem odkrywałem, że na świecie jest mnóstwo ludzi, którzy są na mnie wściekli. To znaczy na mężczyzn takich jak ja. Którzy nie chcą udostępnić podstawowych informacji o sobie. Czym się zajmujesz, czym zajmują się twoi rodzice, czy masz raka. Bardzo często wystarcza odpowiedź na te pytania. Zadzwoniłem do klinik, w których byłem dawcą, i zostawiłem dane oraz kartę zdrowia, w razie gdyby jakieś dziecko mnie szukało. W Donor Link zarejestrowałem się dwa lata temu. Wszystko, czego pragnę, to nie wyrządzać krzywdy.
- Ile możesz mieć dzieci?
- Pomiędzy 80 a 120. Wiem, ile razy oddałem nasienie i jaka była średnia sukcesów. Miałem dobre relacje z pielęgniarką, po trzech miesiącach miałem dziesięcioro dzieci w drodze. Po tym przestałem pytać, zaczęło mnie to przerażać. Myślę, że może mnie znaleźć mniej więcej pięcioro dzieci. Bo 20 proc. rodziców mówi dzieciom o dawcy. Powiedzmy, że z tej grupy 20 proc. zacznie szukać. Chętnie zawrę znajomość. Łatwo to sobie wyobrazić, jeśli odezwie się jedna, dwie osoby, ale jeśli odezwie się 50? Czy podołam? To mnie martwi. Sally, moją partnerkę, również. Boi się, że nagle pojawi się u nas mnóstwo ludzi i zaczną czegoś żądać. Dzieci, które późno się dowiedziały, mają poczucie krzywdy, że były oszukiwane całe życie - dawca może jawić się jako zbawca, który cię uratuje i wyjaśni, dlaczego twoje życie nie jest wspaniałe.
Gdy byłem dawcą, nie czułem żadnej odpowiedzialności, ona należała do rodziców tego dziecka. W mojej głowie nie było relacji z dzieckiem, które jeszcze nie istniało, ale z jego rodzicami. Potem zrozumiałem, że nie można przekazać całej odpowiedzialności, jej część spoczywa na tobie.
Zasada trzeciej randki
Andy pracuje dziś w policji, ale nie chce zdradzić, co robi dokładnie. - Są trzy pytania, którymi koledzy zawsze we mnie celowali. Ile masz dzieci? Czy klinika zapewniała pornosy? Wielka szkoda, ale nie. Jak duży był pojemnik? Zawsze dziwiło mnie to pytanie, był troszkę większy niż pojemnik na jajko. Czasem: czy musiałeś wypełnić pojemnik po brzegi (nie) i czy miałeś problemy z trafieniem do pojemnika (również nie). Moi koledzy robili sobie ze mnie nieustannie jaja.
Miałem taką zasadę, że gdy widziałem, że z jakąś dziewczyną zanosi się na coś poważnego, mówiłem jej o tym na trzeciej randce. Nigdy nie spotkałem się ze złą reakcją. Powiedziałem czterem. Ze wszystkimi miałem związki dwuletnie albo dłuższe. Najgorsza reakcja spotkała mnie ze strony mamy. W ogóle jej się to nie podoba, jest przerażona, że 50 osób zgłosi się po alimenty, zabierze moje oszczędności i wszystko, co mam. Nie rozumiem tego, bo jest wspaniałą babcią dla Adama i Scarlette. Tamtych dzieci nie uważa za swoje wnuki. W kręgu mojej rodziny i znajomych wie o tym siedem osób. Syn i córka dowiedzieli się, gdy mieli po trzy lata. Teraz mają cztery i dziewięć i co jakieś pół roku powtarzam im to samo: "Gdzieś tam macie rodzeństwo, które jest od was dużo starsze i nie wiadomo, czy je kiedykolwiek poznacie". Wiem, że zaczną zadawać więcej pytań, ale na razie nie robi to na nich żadnego wrażenia. W każdym razie jestem przekonany, że szczerością można zaoszczędzić sobie wiele problemów.
Równoległe historie
- Moje dzieci mają po 23-24 lata, mogę być już dziadkiem! Podoba mi się to, że istnieje wiele historii, które toczą się równolegle do mojego życia, dotyczą kogoś innego, ale ja z nimi mam coś wspólnego. Że przyczyniłem się do ich powstania. Przekazywanie genów to nie była moja pierwotna motywacja, ale z wiekiem ma to dla mnie znaczenie. Interesuje mnie, co robią, czy są szczęśliwi. W tej historii nie chodzi jednak o to, czego ja chcę, tu chodzi o ich potrzeby. Nie dołączyłem do Donor Link, żebym mógł zobaczyć moje dzieci. Dołączyłem, żeby one mogły zobaczyć mnie. Jeśli chcą. A może, ponieważ ja jestem raczej zrelaksowanym i zadowolonym człowiekiem, nie będą czuły potrzeby, żeby mnie znaleźć, bo są szczęśliwe tam, gdzie są?
RACHEL
- "Mam dobrą wiadomość. Znaleźliśmy twojego brata. Ma 26 lat i małą córeczkę" - usłyszała Rachel w słuchawce siedem miesięcy po zarejestrowaniu się w UK Donor Link. - W formularzu zaznaczył, że chce pełnego kontaktu - powiedziała Chris.
Mimo że stała w piżamie i marzła, zadzwoniła do mamy swojego chłopaka, który był właśnie w szkole i prowadził lekcje. Mama nie była wtajemniczona w sprawę, ale Rachel musiała to komuś powiedzieć.
Kiedy podała swój adres mailowy, po pół godzinie w jej skrzynce był mail od Nicka: "Mam siostrę, czy to nie jest szalone?". Odpisała od razu. Drugi mail był trudniejszy. Co i jak o sobie napisać? Zapytała o córkę, ile ma lat, czy mieszkają razem.
Napisała, że jest wegetarianką i coś o filmach, bo Nick skończył filmoznawstwo.
Po dwóch miesiącach Nick odwiedził Rachel w Leicester. Spotkali się na dworcu kolejowym. Są do siebie podobni, ale Rachel nie była pewna, czy ten zagubiony mężczyzna to na pewno jej brat. Na powitanie podali sobie dłoń.
Poszli coś zjeść, potem na drinka.
Większość czasu spędzili, patrząc na siebie.
Nick cierpi na fobię społeczną, mało mówi. Powiedział jej jednak, że odszedł z domu, gdy miał 16 lat. Dwa lata później rodzice się rozwiedli i wtedy mama powiedziała mu o dawcy. Uwierzył w to naprawdę dopiero teraz, gdy znalazł Rachel.
Wieczorem Nick wsiadł w powrotny pociąg do Manchesteru. Gdy patrzył przez okno, Rachel poczuła się, jakby widziała siebie w lustrze. Wiedziała, że robi dokładnie taką samą minę, tak samo układa usta. I ma takie same żółtozielone oczy.
Karolina Domagalska
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl
Post został pochwalony 0 razy
|
|